3 marca przeszedłem się na "skontrolowanie" zielonego szlaku pieszego im. ks. Jana Wiśniewskiego, celem sprawdzenia czy nie trzeba go gdzieniegdzie przeznakować. I zarazem dla odświeżenia w pamięci jego przebiegu, nie szedłem większością tego odcinka chyba już z 10 lat. Chociaż z rana mgliście było, jak tylko dotarłem do lasu było już całkiem dobrze z widocznością.
Busem z Przysuchy dojechałem do Borkowic, wsi z którą wiele lat swojego życia związał ksiądz Jan Wiśniewski, patron Oddziału Miejskiego PTTK w Radomiu, regionalista, twórca zalążków radomskiego muzeum, społecznik. Region wiele mu zawdzięcza (szkoły, biblioteki, straże pożarne...) i nauka też, poprzez swoje publikacje zachował wiele z przeszłości niejednej miejscowości. Przystanek busa jest blisko kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, w którym do końca swojego życia był proboszczem. Pochowany został na miejscowym cmentarzu. Kościół w Borkowicach jest zbudowany w stylu neogotyckim, prowadzą na jego teren szerokie schody. Fundatorami świątyni byli Katarzyna i Onufry Małachowscy. W wyposażeniu znajduje się wykonana z galeny figura św. Antoniego z XVII w. Wg podań z wydobytych przez górnika Hilarego Malę brył galeny, wykonane zostały 3 figury, które trafiły później do kościołów - figura NMP do katedry kieleckiej, św. Barbara do kościoła na Karczówce w Kielcach i właśnie św. Antoni do Borkowic. Ponadto w wyposażeniu są jeszcze figury św. Rocha i św. Jana Nepomucena, część wyposażenia barokowa. Przy kościele tablice, m.in. wystawiona staraniem ks. J. Wiśniewskiego w 20. rocznicę odzyskania niepodległości.
Od kościoła poszedłem wzdłuż trasy na Szydłowiec, mijając po drodze m.in. siedzibę OSP a przy niej kamień upamiętniający poległych w walce o ojczyznę mieszkańców gminy. Obok już było ogrodzenie zespołu pałacowo-parkowego.
Park w stylu angielskim ma powierzchnię około 9 ha. Możemy w nim spotkać takie piękne jak na zdjęciu platany, a ponadto okazałe lipy. Alejki są poprowadzone bardzo przyjemnie, a uroku dodają tego wszystkiemu jeszcze mostki, niestety będące w kiepskim stanie. Wiedziałem, że teren był w rękach prywatnych od 2004 roku, ale dopiero tym razem jak wszedłem na teren parku, spostrzegłem tabliczki informujące o właścicielu i zakazie wstępu na teren. Również z powodu niebezpieczeństwa ze strony starych drzew. Tym samym będę musiał szlak przerzucić faktycznie poza obręb parku.
Na skraju parku, lub też po prostu w jego północnej części wznosi się okazały pałac Dembińskich z początku XX wieku. Zaprojektowany został przez Zygmunta Hendla i Władysława Marconiego. teren zarządza od jakiegoś czasu Fundacja A Jednak, która stara się przywrócić do życia pałac... Oby im się w końcu udało. Jest to bardzo duży obiekt toteż wymaga sporych nakładów finansowych. Z parku wyszedłem od strony ulicy parkowej, idąc dalej niedługą ale ładną aleja drzew.
Dotarłem do ściany lasu, z prawej miałem pole dochodzące prawie do drzew. Dawniej biegła wzdłuż lasu droga, teraz już prawie zupełnie niewidoczna. Skrajem pola poszedłem więc w prawo, aż do leśniczówki za którą skręciłem w lewo. Tu dochodził także czarny szlak rowerowy. Szeroką leśną drogą wszedłem głębiej w las, nie był to łatwy odcinek drogi. Intensywna wywózka drewna po wycince spowodowała, że moja droga była błotnista i rozjeżdżona. Na szczęście nie był to strasznie długi odcinek. Minąłem jeszcze wiatę koła łowieckiego, i kawałek dalej zszedłem z szerokiej drogi w lewo-skos, w mniejszy ale całkiem przyjemny dukt.
Nawet przy drodze znajdowała się taka solidna ambona myśliwska. Z 300 m dalej wyszedłem na skrzyżowanie z szeroką drogą pożarową, której nie miałem na żadnej mapie. Przekroczyłem ją i pilnując kierunku na wprost, dotarłem do warto płynącego dopływu Jabłonicy. Mostku nie było ale spokojnie można było dać większy krok - lub przeskoczyć w niektórych miejscach. Dookoła sporo było rozlewisk, wszystko puściło, więc i wody nadal dużo było w lasach.
Za rzeczką - a może przy tym stanie wody rzeką - poszedłem w lewo. To był dość mokry odcinek, czasem trzeba było obchodzić rozlewiska schodząc z drogi między drzewa. A nieraz po prostu przekroczyć rozlewiska starając się chodzić po kępach roślin, aby się nie zamoczyć bardziej niż do kostki. Idąc wzdłuż rzeki dopatrzyłem się w końcu i śladów działalności bobrów, kilka mniejszych i większych tam spowodowało powstanie dość dużych rozlewisk.
W końcu przyszło skręcić w prawo i na kolejnym skrzyżowaniu w lewo, tym samym oddalając się od rzeki. Z lasu wyszedłem przy ostatnich zabudowaniach Woli Kuraszowej. Szlakową drogą poszedłem w lewo, niebawem ustąpiła ona asfaltowi. Wszedłem do wsi i szedłem prosto. W centrum na rozjeździe minąłem mały staw z lewej i krzyż przydrożny z prawej. Tu jedna droga odchodziła w prawo do Kochanowa, a kawałek dalej inna w lewo do Ninkowa. ja dalej prosto. Minąłem figurę MB z 1950 r. po remoncie, schowaną za plastikowym oknem wmontowanym w kapliczkę i dalej krzyż z 1994 roku. Nie wiem z którego roku była jakby mogiła, po lewej stronie drogi kawałek dalej. Mapy w ogóle pomijają ten obiekt.
Dochodziłem do zakrętu drogi, to już w zasadzie Rzuców. Za budynkiem mieszkalnym z lewej strony, w głębi zobaczyłem dwukondygnacyjną budowlę, dość okazałą. Otoczona była ogrodzeniem z otwarta furtka i z ruinami portierni. Nie wchodziłem głębiej zrobiłem tylko zdjęcie zza ogrodzenia, na które zwaliło się złamane drzewo. Prawdopodobnie - tak sądzę - to tzw. murowany pensjonat z początku XX wieku. I dalej wreszcie most na Jabłonicy, pracowitej rzeczki, nad którą zlokalizowano zakład przemysłowy.
Przemysł tutaj rozwijał się od XVIII wieku. Wpierw działał tu wystawiony przez Leszczyńskiego zespół wielkopiecowy. W 1836 r. właścicielem Rzucowa zostaje Wojciech Krygier który wprowadza produkcję przy pomocy pieców pudlingowych (5 pieców). Produkcja przekracza 600 t żelaza rocznie. W latach 40. XIX wieku powstają walcownia sztabowa i gwoździarnia, a w 1855 r. - drutarnia. Zakład przejmuje syn właściciela, Andrzej, który w 1856 r. przebudowuje wielki piec. W latach 60. XIX wieku w skład zakładu wchodzi: 7 kół wodnych (moc 120 KM), 3 machiny parowe (moc 44 KM), 20 warsztatów, wielki piec, piec pudlingowy, 2 piece szwejsowe, 2 piece glijowe. Zakład dawał zatrudnienie 133 robotnikom (wg Katalogu Budownictwa Przemysłowego w Polsce). W latach 70. XIX wieku właścicielem dóbr zostaje A. Mokiejewski, wielki piec działa do 1880 r. Następnie zakładami zarządza Witold Mokiejewski, do czasów okupacji (zginął w 1940 r.). Po II wojnie światowej powstają Rzucowskie Zakłady Przemysłu Terenowego, w latach 50. zmodernizowana i rozbudowana zostaje miejscowa odlewnia. Dzisiaj to zakład prywatny.
Lecz Rzuców to nie tylko przemysł ale inne namacalne pozostałości po rodzinie Mokiejewskich, tak ważnej dla okolic. możemy tu zobaczyć w parku drewniany, modrzewiowy dwór Mokiejewskich z początku XX wieku (zarządza nim Fundacja We Dworze, bardzo aktywna, organizująca ciekawe inicjatywy na rzecz dziedzictwa lokalnego oraz dla mieszkańców), jest tu Gucin - zabytkowa leśniczówka i dawna szkoła, także z tego okresu. W miejscu gdzie szlak wychodzi na drogę Rzuców - Kochanów, możemy właśnie zobaczyć szkołę - naprzeciw i leśniczówkę - po prawo. Do dworu trzeba kawałek przejść idąc w lewo, w kierunku centrum wsi, a po drodze przy przystanku spotkać możemy kamień będący pomnikiem przyrody.
Ja wychodząc na wspomnianą drogę poszedłem w prawo, mając leśniczówkę i jej otoczenie po prawo. Doszedłem do stawów i zaraz za nimi skręciłem z szosy w lewo, idąc na południe, wzdłuż nich.
Niecałe 800 m dalej dopiero trafiła się droga w lewo, idąca grobla między stawami. Skręciłem nią w lewo, bo tak prowadził i szlak. Za stawami wszedłem w las. Szeroką drogą poszedłem prosto, po chwili kilka saren przebiegło mi drogę. Mniej więcej pół kilometra dalej na skrzyżowaniu poszedłem w prawo, myśląc że zgodnie z mapą tu idzie szlak. Ze swych dawnych wędrówek już tego odcinka nie pamiętałem. Ale szedłem tak tylko jakieś 300 metrów, skręcając w lewo w dość wyraźną drogę. Chciałem dotrzeć do drogi biegnącej równolegle do szosy, a prowadzącej na południe, bezpośrednio do cmentarza. Znalazłem tę drogę, była w miarę do przejścia, ale kończyła się po 400 m. Tu została opcja pójścia w lewo do szosy lub w prawo, niejako się wracając w prawo. Tak też poszedłem i trafiłem na skrzyżowanie z drogą, którą biegł... szlak zielony. Czyli jeszcze inaczej niż na mapach. No to już w lewo na południe się skierowałem. Wyraźna droga doprowadziła mnie w okolice cmentarza.
Cmentarz pomordowanych mieszkańców wsi Skłoby to bardzo ważne miejsce. Pacyfikacja odbyła się 11 kwietnia 1940 r. Niemcy zamordowali wtedy w lesie w okolicach Rzucowa 246 mężczyzn (lub wg innych źródeł 265) a wieś doszczętnie spalono. Po wojnie w tym miejscu utworzono cmentarz, na który przeniesiono szczątki pomordowanych.
Szlak od cmentarza prowadzi prosto do szosy Chlewiska - Stafanków i skręca w prawo prowadząc szosą do tej drugiej wsi. Ja tu zostawiłem już szlak (dalszy odcinek przechodziłem w ostatnich latach) i poszedłem w lewo do drogi Szydłowiec - Przysucha. Nią w prawo, w kierunku Chlewisk. Po 25 minutach byłem w Chlewiskach. W centrum wsi stoi oryginalny zegar wieżowy z 1902 roku.
Jak głosi opis na tarczy wykonany został dla hr. Konstantego Broel-Platera (1872-1927), właściciela dóbr Chlewiska, na jego jego imieniny - 11 marca 1902 r. przez P. Adamskiego. W Chlewiskach, które są miejscowością o starym rodowodzie, jest jeszcze kilka ciekawych miejsc do zobaczenia, ale może będzie okazji napisać o nich w innym poście. Nieopodal zegara znajduje się przystanek autobusowy, tam się udało aby poczekać na bus do Szydłowca. Wyszło w sumie jakieś 14,2 km.
Komentarze
Prześlij komentarz